Tytuł mógłby wskazywać, że tym oto
bohaterem był
któryś z gwiazdorów jednej z drużyn. Nic bardziej
mylnego. Nie był to bynajmniej Nocerino, czy Muntari, którzy
zdobyli bramki (chociaż ten drugi wykazał się też umiejętnościami
wykorzystywanymi w sportach walki). Owym bohaterem nie był również
„joker” gości, czyli Matri, który zdobył dwie bramki dla
swojego zespołu. Po tym wstępie mogłoby się wydawać, że mecz
skończył się remisem 2:2, było natomiast...1:1. Właśnie w tym
momencie pojawia się nam gwiazda wieczoru, a mianowicie jegomość w
żółtym trykocie o nazwisku Tagliavento, który jest podobno
sędzią. Tytuł może dosyć przewrotny, bo tak po prawdzie sędzia
ów miał godnych pomocników w postaci panów z chorągiewkami,
stojących za liniami bocznymi. Wspaniała ekipa, można by
powiedzieć, trzech muszkieterów. Cała zabawa zaczęła się kiedy
to dobijaną piłkę przez Muntariego, już z bramki wyjmował
Buffon. Piłka która co najmniej dwukrotnie swoim obwodem
przekroczyła linię bramkową nie wzbudziła podejrzeń świetnie
ustawionego asystenta sędziego, który najwidoczniej wypatrywał na
trybunach jakichś ładnych włoszek, zamiast zająć się robotą.
Następnie przysłowiową pałeczkę przejął wspomniany już Paolo
– sędzia główny. Przeoczył bowiem mnóstwo spornych sytuacji, w
których powinien użyć gwizdka, a nawet w niektórych przypadkach
sięgnąć do kieszeni po kartonik. Gdyby przypatrzeć się
skrupulatniej, oba zespoły nie dograłyby meczu w pełnym
zestawieniu. Poprawnie zinterpretowany faul Vidala,
po którym został wyrzucony z boiska, wcale nie usprawiedliwia
rażących błędów arbitra. Za nadmierne emanowanie swoimi
umiejętnościami, zwykle używanymi w sportach walki, albo raczej na
chuligańskich ustawkach, z boiska powinien wylecieć wspomniany już
Muntari.
Po kilku takich akcjach sędzia znów oddał pałeczkę panu
z chorągiewką (temu samemu, który nie zauważył bramki dla
Milanu). Tym razem ów człowiek, odznaczył się ogromną
nadgorliwością i zobaczył spalony... którego nie było. Tym oto
sposobem, w rażących błędach sędziego było 1:1. Takie błędne
decyzje można by mnożyć i jeszcze bardziej obnażać pana
Tagliavento, który zdecydowanie nie udźwignął wagi spotkania, ale
skupmy się na czysto piłkarskich wyczynach, których też nie
brakowało. W tych ostatnich z ręką na sercu trzeba przyznać, że
przez większość spotkania prym wiedli gospodarze. Do 60 minuty
stroną przeważającą był AC Milan. Zabili Juventus ich własną
bronią, świetny pressing, wymiana pozycji, szybkie podania i
niepewność w szeregach Juve, spowodowało taki, a nie inny obraz
gry. Szturmowe ataki rossoneri zamienili na bramkę po strzale
Nocerino, po którym piłka odbiła się od... Boucciego i wpadła
obok zdezorientowanego Buffona. Całą akcję rozpoczął nie kto
inny jak Bonucci, nieporadnie wybijając prostą piłkę bezpośrednio
pod nogi przeciwnika. To nie pierwszy jego błąd skutkujący bramką
i pewnie nie ostatni, dlatego dziwi jego ciągła obecność w
pierwszym składzie. Klasą sam dla siebie był budzący się z
zimowego snu Robinho. Brazylijczyk mijał bianconerich jak tyczki, a
do spółki z Emanuelsonem i Nocerino robili potężną różnicę.
Świetnie spisali się pod nieobecność liderów linii ataku, czyli
Boatenga i Ibrahimovica. Juve nie mogło rozwinąć skrzydeł. Jednym
z niewielu jasnych punktów był Vidal, który ostatecznie popsuł
swoją ocenę bezmyślnym i chamskim faulem i czerwoną kartką pod
koniec spotkania. Na przyzwoitym poziomie zagrał także Pirlo.
Reszta słabo, a najgorzej linia ataku z Borriello na czele, który
tylko i wyłącznie poprawiał swoją fryzurę. Poniżej oczekiwań
także Lichtsteiner, który zwykle był motorem napędowym drużyny.
Przez około godzinę, obraz gry właśnie tak wyglądał, ale im
później, kiedy zmęczenie dawało o sobie znać coraz bardziej,
szala zaczęła delikatnie przesuwać się na stronę Juventusu. Po
raz kolejny potwierdziło się, że bianconeri mają stalowe płuca.
Gra przeniosła się na połowę Milanu. Coraz śmielsze ataki Juve
początkowo nie dawały spodziewanego efektu. Determinacja jednak
popłaciła i najpierw nieuznaną(po raz kolejny powtarzam, że
niesłusznie) bramkę strzelił Matri, by następnie już bez
wątpliwości pięknym półwolejem wpakować piłkę do siatki.
Skończyło się 1:1, na pewno niedosyt pozostał w obu ekipach. Mecz
mógł być naprawdę pięknym widowiskiem, ale został zepsuty przez
sędziów, dobrze chociaż, że oszukali obie ekipy po równo. Wynik
pokazuje, że sprawa mistrzowskiego tytułu nie została jeszcze
rozstrzygnięta i ciekawa w tym roku Serie A, stanie się jeszcze
ciekawsza. Dzięki temu remisowi, Juventus nadal zostaje niepokonaną
drużyną w tym sezonie, oby tak dalej!( Ale zwycięstwa by się
bardziej przydały)
P.S. Do „ekspertów”, którzy
twierdzą, że po 0:2 Juve by się nie podniosło, polecam gorąco
mecz z Napoli, sprzed kilku kolejek, kiedy to Juventus od 0:2, przez
1:3, doprowadził do remisu 3:3. Sędziowie teraz ukradli wszystkim
po równo, a wynik remisowy można uznać za sprawiedliwy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz